Menu

default_mobilelogo

Książka Rafała Kosika ma blisko 400 stron, co jest praktycznie jej jedyną zaletą (pod warunkiem, że ktoś lubi czterystustronicowe książki). Już z tylnej okładki wiadomo, że mamy do czynienia z fantastyczną i przezabawną opowieścią o polskich trzynastolatkach. Dalej wypisano całą długą listę rzeczy, które znajdziemy w tej książce, a więc: przyjaźń, zwariowane wynalazki, sztuczna inteligencja, skarby, duchy, roboty i latające talerze. Istna mieszanka wybuchowa, a od siebie do tego dorzucę, że jest tam również Święty Mikołaj ze stadkiem reniferów i praktycznie oswojony dziki miś-albinos. Z tego można wywnioskować, że fantazja autora nie ma żadnych granic ani zahamowań. Co się może kryć pod tak intrygującą okładką?
W książce opisane są fantastyczne przygody trójki prawie super-bohaterów. Felix (z „x” na końcu) jest genialnym konstruktorem robotów (w ślad za ojcem). Jego konstrukcje budzą mój ogromny podziw i uznanie, ponieważ buduje je, nie znając się absolutnie na komputerach, programowaniu czy ogólnie informatyce, co z punktu widzenia mechatroniki uniemożliwia stworzenie precyzyjnie sterowanych urządzeń, a wykorzystanie dobrej komunikacji radiowej na duże odległości z pominięciem oprogramowania to wyważanie otwartych na oścież drzwi. Poza tym karmi swojego psa tic-tacami (kryptoreklama?), a nie daje mu zdrowych ciasteczek od babci (może dla tego, że nie są markowe?)…
Kolejnym super-bohaterem jest Net – genialny informatyk, syn genialnego informatyka, trafnie określony za pomocą jednego zdania, które pojawia się w książce blisko dziesięć razy: w niesamowitym tempie uderzał w klawisze. Net jest autorem genialnego programu – Manfreda. Manfred jest sztuczną inteligencją, która powstała ze skrawka kodu znalezionego w koszu (komputerowym) u taty Neta ‒ Net go wyhodował… Stop! Wyhodował? No tak, programów sztucznej inteligencji się nie pisze, nie kompiluje, tylko hoduje, mój błąd, zapomniałem. Prawdę mówiąc, pochodzenie Manfreda jest niejasne i nie wiadomo, ile pracy w jego napisanie włożył Net. Wiadomo tylko, iż Net go uczył, co by wskazywało, że Manfred był już w pełni gotowy i skompilowany i wystarczyło go tylko odpowiednio „zadomowić” w świecie. W realnym świecie niestety na taki cud musielibyśmy jeszcze długo czekać i na pewno nie stworzyłaby tego jedna osoba, nie dwie, nie trzy, ale cały sztab wybitnych informatyków.


Trzecią ważną postacią była Nika, biedna dziewczynka, która nie miała rodziców i sama się utrzymywała. Super-zdolnością Niki była jakaś magiczna moc (podobna do tej, jaką władał Luke Skywalker z Gwiezdnych Wojen, ale Nika jej tak dobrze jeszcze nie opanowała). Moc Niki była przeważnie wykorzystywana w sytuacji, gdy autor zapędzał akcję w ślepą uliczkę, w miejsce, z którego bohaterowie nie mogli już się wydostać i wtedy korzystano z paranor-malnych potencjałów Niki. Mogła ona podnosić przedmioty na odległość, jechać nartami pod górę, komunikować się telepatycznie czy też przewidywać niebezpieczeństwo. Tę trójkę su-per-herosów autor nazywa współczesnymi trzynastolatkami i niech mu będzie…
Bohaterowie muszą pokonać Gang Niewidzialnych Ludzi, którego szef, Morten, jest na tyle głupi, że nie docenia ich super-mocy. W otwartym starciu nikt nie ma z nimi szans, bo gdyby ich zabito, to autor straciłby środki na utrzymanie, nie mogąc pisać kolejnych serii.
A teraz trochę o zwariowanych wynalazkach. Pierwszym, jakie się rzuciło w oczy, było urządzenie do sklejania przestępców. Jego twórcą był tata Felixa. Pan Kosik nawet nie raczył go opisać, a szczerze powiedziawszy, nie jestem sobie w stanie takiej konstrukcji wyobrazić. O tej maszynie wiemy tylko, że może nawet sklejać opony samochodów i jest tak gorliwe, że na pokazie posklejało kilku niewinnych ludzi, w tym ministra (co pewnie miało nawiązać do stwierdzenia przezabawna opowieść). Zresztą w domu Felixa było multum różnych dziwnych rzeczy, które działały bez komputerów. Bez komputerów?! A to ciekawe! W dzisiejszych czasach praktycznie każde urządzenie, nawet takie jak ekspres do kawy, jest sterowane przez tzw. mikrokontroler, czyli malutki komputerek w jednym układzie scalonym, który po zaprogramowaniu wykonuje dowolne czynności związane ze sterowaniem. U autora książki robotyka wygląda jakoś inaczej, teoria sterowania nie istnieje, algorytmika też, po prostu bliżej nieokreślone zaawansowane mechanizmy sterują rączką, która wkłada spodek i kubeczek pod ekspres do kawy. Podobnie jest w przypadku samostabilizującego się roweru Feliksa, w któ-rym jest koło zamachowe, mechanizm i silniczek. Pytanie: jak on działa? Felix kwituje to krótko: żyrostat i tłumaczy, że jeśli rower się lekko przechyli, to silniczek przechyla go w przeciwną stronę. Ciekawe, jak? Gdyby to było takie proste, nikt by nie wykorzystywał regulatorów PID (proporcjonalno-całkująco-różniczkujących algorytmów) czy innych, bardziej złożonych obliczeń, wykorzystujących fizykę do sterowania... np. segway’em. Podobnych wynalazków pan Kosik kreuje bez umiaru i dość nieudolnie próbuje tłumaczyć ich działanie. We wnętrzu naj-naj-naj-nowocześniejszego latalerza „inżynier” Kosik umieścił aparaturę, która wydawała mu się najbardziej zaawansowana, czyli kilka ekranów, kilka setek pogrupowanych na konsolach przełączników, pstryczków, pipków, gałeczek, suwaczków dźwigienek, lampek, diodek, zegarów […] (aż nie chce mi się tego wszystkiego wypisywać). I tym wszystkim sterował jeden człowiek?! Musiał mieć ręce z gumy i rozdwojenie jaźni, a od czasu do czasu klikać przełączniki nogami i nosem. Gdyby tata Felixa i inni naukowcy od latalerza mieli trochę oleju w głowie, to zrobiliby to samo, co naukowcy z CERN-u, którzy do sterowania wielkim zderzaczem hadronów (LHC) wykorzystali… wyświetlacz dotykowy! Dla autora książki takie rozwiązanie pewnie wydałoby się nieciekawe, więc został przy dyngsach z XIX wieku. Nie trudno też zauważyć, że szczytem myśli technologicznej „inżyniera” Kosika są diody LED, które wpycha wszędzie, żeby dodać swoim wynalazkom „powiewu nowoczesności”.
Część o duchach była, moim zdaniem, o wiele lepsza, ponieważ w niej autor nie próbował się kryć z tym, że ponosi go wyobraźnia. Były sobie na szkolnym strychu duchy od kilkudziesięciu lat, a pod wpływem obecności „super-paczki” uaktywniły się. Niestety i tu autor nie wytrzymał i dodał superwynalazki, w tym „minihelikopter”, którym Felix sterował przy pomocy śnieżącego ekranu z odległości kilometra (z przerywającym się sygnałem, a jakże!) i z precyzją... kilku centymetrów, co jest niezbędne, by wylecieć przez uchylony lufcik.
 W opisie z tyłu okładki zapomniano poruszyć albotanikę nauczyciela od biologii. Nazwałem tę „gałąź wiedzy” albotaniką, bo z botaniką ma tyle wspólnego, co chemia z alchemią. Jak wspomniałem na początku, fantazja autora nie ma żadnych ograniczeń, więc od razu „zrealizował” krzyżowanie koniczyny z motylem. Jeśli nauczyciel wykorzystywał modyfikację genetyczną, to prawdopodobnie nielegalnie, zwłaszcza że potem wypuszczał swoje mutanty na wolność. Bardzo nieodpowiedzialna postawa. W ten sposób zaburzał funkcjonowanie ekosystemu całej planety…O biologii więc autor nie wie absolutnie nic, toteż misia-albinosa pominę milczeniem…
Jednak głównym wątkiem jest walka z Gangiem Niewidzialnych Ludzi. Tu autor przerósł samego siebie, ponieważ szefem mafii był Program podobny do Manfreda, tylko pewnie ‒ zgodnie z koncepcją autora – źle wychowany. Program miał na imię Morten, był milionerem, chciwym właścicielem mnóstwa firm, szefował setkom ludzi i robotów, które mogły przybrać dowolną postać, dążył do zbudowania latalerza i jak można się domyślić – w skrócie – chciał rządzić światem. Jak to w bajkach – to był właśnie ten „zły”, którego ci „dobrzy” (super-paczka) pokonują.
Może ujawniam zbyt dużo szczegółów fabuły, jednak po przeczytaniu kilku pierwszych stron koniec książki jest już przesądzony. Oczywiście występują pewne wątki poboczne, których rozwinięcie jest trudniejsze do przewidzenia (dalej niż na pięć stron do przodu) i zwroty akcji w nieco innym, niż by czytelnik przewidywał, kierunku. To wszystko ‒ dzięki nieobliczalnej fantazji autora!
Na początku IX rozdziału jest zdanie zaśniemy w pięć sekund po otwarciu książki. Aż tak źle z tą lekturą może nie jest, w końcu przeczytałem ją całą, choć musiałem podzielić i najpierw przeczytać początek, potem od któregoś miejsca do końca, a ostatecznie z uporem przełknąć środek. Jedyne, co jako tako mnie do niej przekonywało, to prezentacja podejścia różnych nauczycieli do swoich przedmiotów. Jedni potrafią zaciekawić ucznia przedmiotem, a inni starają się tylko tak ułożyć sprawdzian, żeby uczniowie nie byli w stanie go rozwiązać. Skąd to znamy?! Widzimy kulejącą polską szkołę, która często stawia tylko na wykucie przez ucznia przedługiej tabelki z liczbami i nazwami, które są właściwie po to, by potem z nich odpytywać. Niesamowicie Szybko Uderzający w Klawiaturę Net i Felix wymyślają pomysły na ściąganie i tu pojawia się… uczciwa Nika z morałem: jak ktoś będzie ściągał, to będzie kretynem. No tak, „trafne” spostrzeżenie ‒ a czy naprawdę ktoś musi wkuwać setki liczb i nazw, by nie zostać matołem, jeśli przy tym potrafi stworzyć sztuczną inteligencję, na której można zarobić miliony?! Aż dziw (swoją drogą), że tata Neta nie wygryzł Bila Gates’a z branży softwarowej! Któż by nie chciał mieć takiego Manfreda na komputerze? Zwłaszcza, że miał małe wymagania systemowe, chodził na starych komputerach i netbookach (które autor nazwał minikomputerami) i chyba na smartfonach też by dał radę. Powstanie takiego oprogramowania zmieniłoby świat, ale to już nie moja sprawa. Mogę tylko przypuszczać, że Manfreda nie dałoby się wykorzystać do celów komercyjnych, bo np. nie lubiłby wszystkich użytkowników...

Książka to mix wszystkiego. Żeby wyszło ciekawiej? Ale, moim zdaniem, nie wyszło. Zakwalifikowano ją do gatunku science fiction, jednak ten pierwszy człon tu absolutnie nie pasuje, tym bardziej że na koniec autor... obala Einsteinowską teorię względności! Z pewnością pominąłem wiele podobnych przykładów, ponieważ pisałem tę recenzję, w niesamowitym tempie uderzając w małe klawisze mojego minikomputera.

 


 

 

 

 

 

 

Tak wygląda minikomputer, więc

trudno uderzać w jego klawisze…

 

44,

rec. nagrodzona - 1 miejsce w Konkursie na najciekawszy tekst recenzencki.